Zespół pracujący nad kampanią kandydata w wyborach na prezydenta Warszawy zaliczył wpadkę. Ktoś z tego grona rozesłał do każdego odbiorcy z grupy ponad 300 adresatów wiadomości e-mailowe, które zawierały poufne dane wszystkich z nich.
Tego typu wpadka należy do tych najpowszechniejszych, co nie znaczy wcale, że nie może nieść ze sobą poważnych konsekwencji. Pomyłka polega na tym, że podczas wysyłania wiadomości adresy odbiorców wpisano w polu CC (po polsku DW, czyli „do wiadomości”). W takim przypadku dane tych odbiorców pozostają jawne dla wszystkich z nich. Prawidłowo takie dane powinny się znaleźć w polu BCC (UDW – „ukryte do wiadomości”).
Na skutek błędu każdy z odbiorców e-maila poznał nie tylko adresy, ale często również imiona i nazwiska pozostałych sympatyków Jakiego. Zgodnie z przepisami, z danymi osobowymi mamy do czynienia wtedy, gdy jakaś informacja pozwala na pośrednie lub bezpośrednie zidentyfikowanie osoby fizycznej. Adres e-mail zawierający imię i nazwisko z pewnością spełnia te kryteria.
Co więcej, można z dużym prawdopodobieństwem założyć, że wśród odbiorców wiadomości znajdują się nie tylko autentyczni zwolennicy kandydata PiS, ale również „wtyczki” jego przeciwników politycznych. Taka praktyka jest powszechnie stosowana w celu bieżącego dostępu do treści rozsyłanych wewnętrznie newsletterów. Jeżeli wśród grona odbiorców znalazła się taka „wtyczka” to znaczy, że dane osobowe zwolenników kandydata trafiły do rąk jego przeciwników.
Na chwilę publikacji tego materiału kandydat PiS jeszcze nie skomentował całego zamieszania, choć o to się do niego zwracano.
Komentarze